Memoriał pilota Czesława Bartłomiejczyka

 

 

 

Ikar z Binkowa

Nowy rozdział

 

Dzieciństwo

 

        Rodzina Bartłomiejczyków wywodzi się z Dobrzelowa,  leżącego niedaleko Bełchatowa[1]. Na początku XX w dziadek Czesława Jan Bartłomiejczyk zakupił dla swoich synów z parcelacji majątku 34 morgi na terenie Kolonii Binków. Zakupioną ziemię podzielił miedzy synów Adama i Józefa. Bracia pożenili się w jednym domu, biorąc za żony siostry Józefę i Zofię Politańskie. Adam po odzyskaniu przez Polskę niepodległości sprzedał ojcowiznę i wyjechał z żoną do Francji.

 

Czesław Bartłomiejczyk urodził się 1 lutego 1922 roku w małej wiosce Kolonia Binków. Był najstarszym dzieckiem[2] Zofii (z domu  Politańska) i Józefa Bartłomiejczyków. Na chrzcie otrzymał imię Czesław. Ojciec wieloletni wójt Bełchatowa i absolwent szkoły rolniczej,  gospodarzył na 7,5 hektarach. Gospodarstwo składało się z murowanego budynku mieszkalnego, stodoły  i obory.

Czesław nie chodził do pierwszej klasy. Gdy okazało się, że w wieku 5 lat nauczył się czytać i pisać, przeniesiono go od razu do drugiej.  Jako dziecko potrafił również pisać i mówić po hebrajsku. Nauczył się też grać na skrzypcach  - wspomina jego brat Benedykt Bartłomiejczyk.

W roku 1935 umarł ojciec. Osierocił 5 dzieci, czterech synów i 3 letnią córeczkę Wandę. Czesław skończył właśnie szkołę powszechną w Bełchatowie i rozpoczął naukę w gimnazjum  w Piotrkowie.

Na początku lat trzydziestych ówczesna prasa, skrupulatnie odnotowywała wszystkie sukcesy sławnych polskich lotników. Takie artykuły musiały rozbudzać zamiłowanie młodzieży do lotnictwa. Może atrykuły o Żwirce i Wigurze czytane w szkolnej bibliotece wpłynęły na decyzję Czesława by zostać lotnikiem? Może odgłos przelatującego samolotu zrodził w nim marzenia o lataniu? Może w „Strzelcu” lub w ZHP, których był członkiem, dowiedział się o Szkole Podoficerów Lotnictwa dla Małoletnich w Bydgoszczy? - zastanawia się brat. - Po ukończeniu drugiej klasy gimnazjum, złożył papiery. Postanowił spróbować.

 Szkoła lotnicza  

         Tworzące się lotnictwo II Rzeczypospolitej szczególnie w początkowym okresie opierało się głównie na weteranach pierwszej wojny światowej. Wojsko więc, potrzebowało młodych pilotów,  którzy byliby dobrze wyszkoleni. Jedynym sposobem, by to zrealizować, było stworzenie odpowiedniej dla młodych chłopców szkoły. 

 Szkoła została powołana do życia rozkazem Ministerstwa Spraw Wojskowych


 

[1]W 1931 roku ludność miasta liczyła 8.932 mieszkańców,  z czego 46,6% stanowili Polacy, 44,5 % Żydzi, 9% - Niemcy i 0,1% inne narodowości.       Wieś została włączona do Bełchatowa. Osiedla mieszkaniowe pobudowane na miejsce wsi przyjęło nazwę os. Binków i os. Słoneczne. Gospodarstwo znajdowało się przy dzisiejszej ul. Dalekiej.

[2]  Najstarszą siostrą była Jadwiga. W wyniku poparzeń zmarła przeżywszy 2 lata.

 

L. 8635/30 z dnia 7-go sierpnia 1930-go roku.[1]. Rozkaz podpisał Szef Departamentu Aeronautyki płk pil. L. Rayski.

 Szkoła Podoficerów Lotnictwa dla Małoletnich w Bydgoszczy powstała na bazie wykładowców z  Centrum Wyszkolenia Technicznego Lotnictwa. Pierwszym dowódcą eskadry szkolnej SPLdM w 1930-tym roku był kpt. obs. Adam Juliusz Zaleski, a jego zastępcą był por. obs. Tadeusz Franciszek Dzierzgowski. W 1933 roku powołano kpt. obs. A. J. Zaleskiego na stanowisko komendanta szkoły.  Stanowisko to zajmował najpierw w stopniu majora, a później podpułkownika aż do wybuchu 2-giej wojny światowej. 

      Komendantowi Szkoły powierzono zarządzanie naborem.  Chętni do niego  składali podania o przyjęcie. Szkoła przyjmowała chłopców w wieku od 16-tu do18-tu lat.  Do podania o przyjęcie, trzeba było dołączyć świadectwo ukończenia co najmniej siedmiu klas szkoły podstawowej,  oraz świadectwo lekarskie wystawione przez najbliższy szpital garnizonowy, gdzie specjaliści badali głównie wzrok,  słuch i system nerwowy.

        Ustalono jedynie limit przyjęć.  Ilość przyjętych słuchaczy nie powinna przekraczać 100 osób.  Eskadra stanowiła jeden rocznik szkolny. W 1936 roku, do szkoły przyjęto aż trzystu uczniów, tworząc dwie eskadry. Rok później część szkoły została przeniesiona do Świecia nad Wisłą. Odtąd rocznikiem szkolnym był dywizjon, składający się z dwóch eskadr.  Eskadrę zaś podzielono na trzy plutony, a każdy pluton na dwie drużyny.  Dowódcami plutonów byli oficerowie lub chorążowie, natomiast drużynowymi byli instruktorzy kaprale, a później nawet i sierżanci. Tak już pozostało aż do wybuchu drugiej wojny światowej.

 

       O szkole krążyła opinia, że trudniej się do niej dostać niż do szko­ły aktorskiej. Ilość kandydatów ubiegających się o przyjęcie wzrastała z każdym rokiem z setek,  do tysięcy. Szkolenie kadr lotniczych było kosztowne. Wybierano najlepszych z najlepszych. Kandydaci, oprócz sprawności fizycznej i wymaganych talentów musieli się wyróżniać także sumiennością, wysokim poczuciem odpowiedzialności, odwagą.     Wiosną 1938 roku 16 letni Czesław, pojechał na badania do Warszawy. Werdykt lekarzy z Centrum Badań Lekarskich Lotnictwa[2],  którzy de­cydowali o przydatności kandydata, był pozytywny.  Pierwszy etap eliminacji miał więc za sobą. Drugą turę egzaminów tak opisywał Mieczysław J. Hasiński: 

       Dalsze eliminacje następowały podczas dwudniowych egzaminów, ustnych i pisemnych z  języka polskiego, matematyki, historii i geografii, a dalej podczas badań sprawności umysłowej i fizycznej. Wyniki biegu na 100 metrów, skoku w dal i wzwyż, oraz inne wyczyny sportowe, mogły również zaważyć o przydatności kandydata do tej Szkoły. Początkiem kariery lotniczej każdego ucznia, były dwudniowe wstępne i konkursowe egzaminy.  Specjalistyczne szkolenie w różnych specjalnościach wojskowych jest kosztowne. W górnej strefie wydatków znajduje się szkolenie kadr lotniczych. Egzaminy wstępne wyłaniały chłopców najinteligentniejszych, najzdolniejszych a zarazem o najlepszym poziomie tak fizycznym, jak i umysłowym oraz Tych,  którzy wyróżniali się wysokim poczuciem odpowiedzialności. Po
 

[1]  Mieczysław J. Hasiński, Historia Szkoły Podoficerów Lotnictwa dla Małoletnich z Bydgoszczy, Świecia-Krosna  England 1981 str. 9

[2] Potocznie wśród lotników „Cebula”

ukończeniu egzaminów następowała zbiórka kandydatów przed kancelarią, gdzie z przyspieszonym biciem serca, kandydaci oczekiwali na wyniki tych egzaminów.

Tych, którym się nie powiodło - odwożono na dworzec kolejowy, skąd wracali do domów rodzinnych. Natomiast na tych, którzy pomyślnie przeszli przez sito egzaminów, czekało wiele niespodzianek.

Najpierw wizyta u koszarowego fryzjera, który strzygł włosy "na pałę". Gdy jeden spojrzał na drugiego, albo pękał ze śmiechu, albo zbierało się mu na płacz pocieszano skwapliwie. Z kolei  następował marsz do magazynu, gdzie fasowano mundury, buty, menażki, niezbędniki (igła i nici), chlebaki, maski gazowe, oraz tornistry, jak i koce i wsypy do sienników. Nie zawsze wszystkie części umundurowania pasowały. Jednych mundury były nieco za obszerne, zaś inni ledwie się w nie mieścili[1].

      Tak zaczęła się przygoda Czesława Bartłomiejczyka z wojskiem.

Wystarczyło założyć nowiutki mundur, by z ucznia przemienić się w kadeta SLPdM w Świecku.  

      Jednocześnie trwały prace przy budowie nowoczesnego ośrodka w Krośnie, wchodzącego w skład Centrum Wyszkolenia Lotnictwa Nr 2 w Bydgoszczy jako Szkoła Podoficerów Lotnictwa dla Małoletnich. Pomimo trudności finansowych już w sierpniu 1938 roku gotowa była część budynków,  których oddanie do użytku zaplanowano na listopad tego roku. Równocześnie  Szef Administracji Armii zdecydował się na przeniesienie do Krosna CWL Nr 2 oraz Szkoły Podoficerów Lotnictwa dla Małoletnich, w terminie miedzy 15 sierpnia a 1 grudnia 1938 roku. Tak wiec początek roku szkolnego nowo upieczonego kadeta Czesława Bartłomiejczyka, zastał  na przeprowadzce do nowych obiektów. Niestety, nie było to łatwe. Niektóre budynki, a zwłaszcza drogi dojazdowe, nie zostały skończone. W listopadzie 1938 roku zakończyła się przeprowadzka Szkoły do nowych obiektów w Krośnie. Łącznie z latami szkolenia, które zostało rozpoczęte jeszcze poza Krosnem, były to: rocznik pierwszy 1938, rocznik drugi 1937 oraz trzeci 1936.

 

      Wzorując się częściowo na innych szkołach, opracowano trzyletni program szkolenia. Program ten, dla uczniów rocznika pierwszego obejmował dwa rodzaje zajęć. Pierwsze z nich wykładali nauczyciele - oficerowie rezerwy i były to przedmioty ogólnokształcące. Metody nauczania  przedmiotów ogólnokształ­cących wzorowano na pracy szkół średnich i dążono do uzyskania poziomu szóstej klasy ówczesnego gimnazjum, czyli małej matury. Nauka stała na wysokim poziomie i dawała uczniom wiele tak pod względem wiedzy, jak i doświadczenia.

Oprócz przedmiotów ogólnokształcących, na pierwszym roku wykładano także przedmioty wojskowe. Zajęcia te prowadzili zawodowi wojskowi. Wykładali przedmioty ogólnowojskowe takie jak: musztra, szyki marszowe i natarcie, wyszkolenie bojowe i strzeleckie, terenoznawstwo, topografia. Młodzież uczono także walki na bagnety. Każdy kadet otrzymywał na stan broń. Była to bardzo uroczysta chwila w życiu szkoły. Karabin i bagnet otrzymywali uczniowie osobiście, z rąk Komendanta Szkoły. Od tej pory każdy z uczniów musiał pamiętać numer seryjny swojej broni. Karabin musiał być utrzymany w nienagannej czystości. Broń

 

[1]Mieczysław J. Hasiński, Historia Szkoły Podoficerów Lotnictwa dla Małoletnich z Bydgoszczy Świecia-Krosna England 1981

ulokowana była w specjalnych wnękach na korytarzach koszar obok każdej sali w specjalnych do tego przystosowanych stojakach.

       Program ten był jednakowy dla wszystkich uczniów bez względu na to jaką później wybiorą specjalność. Zajęcia praktyczne oceniane były przez instruktorów „na bieżąco”. Natomiast z teorii uczniowie składali egzaminy dwa razy w roku: po pierwszym półroczu i pod koniec roku szkolnego. Najczęściej były to egzaminy ustne i tylko sporadycznie pisemne.

      Po zdaniu egzaminów kończących pierwszy rok, uczniowie wybierali jedną z trzech specjalności lotniczych: pilot, strzelec pokładowy - radiotelegrafista oraz mechanik pokładowy. Wyszkolenie uczniów drugiego rocznika obejmowało przedmioty wyłącznie wojskowe i specjalizację w przedmiotach lotniczych. Dodatkowo szkolono ich także na instruktorów podstawowych przedmiotów wojskowych, by mogli szkolić rekrutów w pułkach lotniczych.

Uczniowie trzeciego rocznika pogłębiali swoje wybrane specjalności. Ćwiczyli się także w szkoleniu rekrutów i zapoznawali się z organizacją sił zbrojnych. W ciągu kursu składali przysięgę wojskową i wtedy otrzymywali stopień ucznia – szeregowca.

 

     Czas tak był wypełniony nauką i ćwiczeniami,  że chwil wolnych na rozrywkę, czy odpoczynek pozostawało niewiele. Czyszczenie wyposażenia żołnierskiego, apele, przeglądy, raporty, zbiórki, nauka własna i odrabianie zadań domowych tak pochłaniały czas, że nieraz trudno było znaleźć przerwę na napisanie nawet krótkiego listu do rodziny, czy na swobodną pogadankę z kolegami.

       Szkoła posiadała charakter wojskowy i życie uczniów opierało się na twardej dyscyplinie. Rozkazem dziennym wyznaczano dwóch uczniów na podoficera i żołnierza służbowego, których służba trwała 24 godziny. Oni to odpowiedzialni byli za utrzymanie czystości kwater, rejonu oraz czuwali aby program zajęć eskadry został wykonany. Niektóre zajęcia nie należały do przyjemności, ale musiały być wykonane. Było to czyszczenie koszar, dziedzińca, ubikacji, umywalni i klatek schodowych, a także szorowanie szarym mydłem stołków i stołeczków.

Dokładny rozkład dnia i zwyczaje panujące w szkole tak opisywał Mieczysław J. Hasiński: 

    Już o godzinie piątej rano w okresie letnim, a o wpół do szóstej — w okresie zimowym, trębacz wygrywający pobudkę zrywał wszystkich z łóżek.

 Pierwszą czynnością po opuszczeniu łóżek rano i ostatnią przed udaniem się na spoczynek wieczorem było mycie się do pasa zimną wodą w umywalni. Wieczorem, poza górną częścią ciała, uczniowie musieli się upewnić, aby mieć czyste nogi i resztę ciała.

Czystość osobista była sprawdzana rano i wieczorem przez drużynowych i od czasu do czasu przez lekarza szkoły. Inspekcja lekarska zazwyczaj wymagała całkowitego zdjęcia ubioru w celu dokładnego zbadania stanu zdrowia.

       Każdego ranka, poza niedzielą i świętem, przez pół godziny odbywała się gimnastyka, zazwyczaj na zewnątrz. Tylko zła pogoda usprawiedliwiała  gimnastykowanie się w koszarach.

Codzienna gimnastyka poranna i szermierka z karabinem, lub sport popołudniowy, wyrabiały tężyznę fizyczną i przyczyniały się do wyłowienia talentów sportowych spośród uczniów, którzy z kolei tworzyli drużyny reprezentacyjne: piłki nożnej, koszykówki, siatkówki, zespoły lekkoatletyczne, bokserskie i wioślarskie.

       Władze szkolne zapewniały uczniom odpowiednią żywność. Dwa razy dziennie kuchnia gotowała posiłki ze świeżych prowiantów. Jedzenie z puszek dawano tylko w rzadkich wypadkach, głównie na ćwiczeniach polowych, obozie, podczas transportu kolejowego. Jednym słowem, gdy uczniowie byli z dala od kuchni szkolnej. Wzrost i waga każdego ucznia były sprawdzane regularnie.

      Aby zapewnić zdrowie nóg, zwracano dużo uwagi na obuwie. Wiele ćwiczeń wojskowych odbywało się w polu, terenie błotnistym, czy to na lotnisku, na mokrej trawie. Chodziło więc o to, aby buty były wodoszczelne i wodoodporne. Pociągało to za sobą nieprzyjemną, ale potrzebną czynność regularnego wcierania specjalnego tłuszczu w skórę gwoździami podbitych trzewików. Trzewiki wodoszczelne po opuszczeniu fabryki, po wtarciu tłuszczu, co pociągało niemało czasu i fizycznego wysiłku, stawały się wodoodporne.

     Jedynym dniem wolnym od zajęć była niedziela — dzień wytchnienia, na który czekano cały tydzień z utęsknieniem. W niedziele rano, uczniowie w zwartych formacjach maszerowali do garnizonowego Kościoła na Mszę Świętą. Potem można było pisać listy, zająć się czytaniem jakiejś książki niezwiązanej z nauką lub wyjść na przepustkę do miasta, aby je obejrzeć, czy też wstąpić do kina, czy teatru.

Tylko nienaganne sprawowanie się i dobre wyniki w nauce, upoważniały ucznia o staranie się o przepustkę do miasta. O godzinie 13.00 przy bramie wyjściowej, na wartowni, trzeba było poddać się ogólnej inspekcji oficerowi lub podoficerowi służbowemu. Tutaj można było "podpaść" i przepustkę utracić. Odległość szkoły od ośrodków miejskich była dość znaczna, dlatego podróż w obie strony zajmowała sporo czasu. Siedem godzin "czasu wolnego", skrócone więc było inspekcją i podróżą. O godzinie 20.00, wszyscy uczniowie musieli być z powrotem w swoich salach, by przygotować się do snu. Światła na salach mieszkalnych gaszono o godzinie 21.00 i odtąd obowiązywała cisza.

        Obchody i święta narodowe nawiązujące do historii i tradycji naszego narodu czczone były uroczystymi akademiami.  Zwłaszcza podczas uroczystości państwowych uczniowie szkoły byli podziwiani przez mieszkańców Krosna, defilując ulicami miasta.

       W obliczu zbliżającej się wojny, wiosną 1939 roku w Krośnie, gwałtownie zmniejszono liczbę godzin  wykładów z przedmiotów ogólnowojskowych,  natomiast więcej czasu poświęcano przedmiotom specjalistycznym oraz lotom szkoleniowym[1]. Czas trwania urlopów został skrócony do siedmiu dni.

 

[1] Intensyfikacja zajęć nastąpiła we wszystkich ośrodkach szkolenia lotniczego na terenie całego kraju.

W takich oto warunkach wypełnionych przeprowadzką do nowej szkoły i różnorodnymi modyfikacjami programu nauczania, Czesław Bartłomiejczyk kończył swój pierwszy rok w SPLdM. Nadchodziły, waka­cje i upragnione latanie.

        Chłopców, którzy zdecydowali się być pilotami, po przejściu gruntownych badań lekarskich kierowano do Wojskowego Ośrodka Szybowcowego w Ustianowej,  gdzie byli kwalifikowani bądź nie, do kontynuowania swojej specjalności lotniczej.

       Po ukończeniu kursu szybowcowego, Czesław wyjechał na zorganizowany dla rocznika 1938 SPLdM obóz wypoczynkowy w Uhercach nad Starym Potokiem. Do domu na przepustkę przyjechał tylko raz, właśnie po tym obozie. Przy pożegnaniu powiedział rodzicom, że będzie wojna. Wtedy to rodzice i rodzeństwo widzieli go po raz ostatni . Do Szkoły w Krośnie powrócił w połowie sierpnia. Zobaczył na terenie szkoły rozstawione karabiny maszynowe i działka przeciwlotnicze.

     Ponadto na terenie centrum stacjonowało sześć pułków lotniczych,  złożonych z absolwentów szkoły. Szkoła posiadała przydział wojenny i mimo braku samolotów bojowych, była do dyspozycji dowódcy lotnictwa Armii "Karpaty". Na kilka dni przed wybuchem wojny dowództwo centrum otrzymało rozkaz przeniesienia swoich samolotów szkolnych typu RWD-8 i PWS-26 na lotnisko w Równem. Zadanie zostało wykonane natychmiast.  Kolejny rozkaz z dnia 31 sierpnia 1939 roku nakazywał powrót tych samolotów. Umieszczono je z powrotem w hangarze drugiej grupy… Miały być wykorzystane podczas zajęć praktycznych.

    Cofnijmy się w czasie. Równocześnie z budową obiektów na krośnieńskim lotnisku, powstawały również dwa lotniska pomocnicze: w Moderówce nieopodal Jasła oraz w Leżanach koło Iwonicza Zdroju. Niestety,  w 1938 roku trwały prace tylko przy lotnisku w Moderówce. Zbudowano tu izbę chorych i postawiono kilka namiotów służących jako kwatery,  magazyny na paliwo, sprzęt, broń oraz hangary dla zdemontowanych samolotów szkolnych RWD-8. Tam po raz pierwszy Czesław zasiadł za sterami samolotu. W Moderówce wspólnie z kolegami spędził ostatnią sierpniową noc w  Polsce.
 

Nowy rozdział

 

Wojna

     Wczesnym rankiem  1 września 1939 roku nad Krosno i Moderówkę przyleciały trzy niemieckie eskadry,  każda po 10 samolotów typu Dornier Do-17 F. Wszystkie należały do 14 Pułku Lotnictwa Rozpoznawczego Luftwaffe. Zadaniem załóg samolotów było zniszczenie pól wzlotów w Krośnie oraz Moderówce (co miało uniemożliwić start myśliwców), a także przeprowadzenie ataku na lotniska w Dęblinie i Radomiu.

    Początkowo mieszkańcy okolic,  nad którymi ukazały się niemieckie samoloty wzięli je za polskie maszyny. Jednak,  gdy zauważyli krzyże na skrzydłach oraz swastyki  zrozumieli, że to atak wrogiego lotnictwa.

    W chwili ataku  niemieckich  samolotów około godziny 6 rano, chłopcy z

najstarszego1937 i najmłodszego rocznika 1939 przygotowywali się właśnie do śniadania. Większość z nich przebywała w tym czasie na stołówce. Gdy usłyszeli ryk samolotów i pierwsze wybuchy, wszyscy wybiegli na zewnątrz stołówki. Błyskawicznie po pobraniu z magazynu karabinów i masek przeciwgazowych schronili się w rowach przeciwodłamkowych.

    Pierwszy nalot nie wyrządził większych szkód wśród personelu. Nikt nie zginął, rannych: podoficera i dwóch uczniów szybko opatrzono. Niestety, lotnisko zostało zupełnie "zorane" niemieckimi bombami. Do tego, na terenie całego lotniska leżało wiele niewypałów. Kolejny nalot nastąpił przed południem, około godziny 11. Nad krośnieńskim lotniskiem pojawiło się 9 samolotów typu Do-17 F. Maszyny leciały na tyle wysoko, żeby ogień z działek przeciwlotniczych nie stanowił dla nich zagrożenia. Nalot ten okazał się tragiczny dla obu stron. Jedna ze zrzuconych bomb trafiła w środek rowu przeciwlotniczego, zabijając 10 osób. Trzy kolejne zmarły od ran w szpitalu. Lotnictwo niemieckie również poniosło straty. Podczas porannego nalotu dwie wrogie maszyny zderzyły się ze sobą, po czym jedna z nich uszkodzona eksplodowała, natomiast druga musiała przymusowo lądować.

     Już pierwsze poranne bombardowanie Moderówki okazało się tragiczne w skutkach. Podczas ataku niemieckich samolotów na nieprzygotowane do obrony lotnisko zginęło pięciu pilotów,  a kilku innych zostało rannych. Ponadto zniszczony został sprzęt,  zgromadzone paliwo oraz 30 samolotów szkoleniowych typu RWD-8.

W ocalałych fragmentach zapisków jeden z kolegów Czesława - Stanisław Caliński wspomina o 6 poległych i 14 rannych kolegach oraz o zniszczonych w wyniku nalotu -17 samolotach RWD-8. Straty byłyby wyższe, na szczęście kilka chwil wcześniej zdążono odwo­łać gimnastykę, zarządzić alarm i schronić się.

      Rozpoczął się nieoficjalny proces ewakuacji szkoły, chłopcy zajęli się pakowaniem sprzętu oraz transportowaniem go na stacje PKP i załadunkiem na wagony.

     Dopiero 4 września dotarł do dowództwa oficjalny rozkaz ewakuacji centrum. Stacją docelową miał być Łuck na Wołyniu.

    Rankiem 5 września rozpoczęła się ewakuacja SPLdM w kierunku na Rudnik. Z krośnieńskiej stacji PKP zaczęły odjeżdżać w stronę Łucka towarowe pociągi ze sprzętem i osobowe z uczniami, oficerami i kadrą. Po przybyciu na miejsce, sprzęt został rozładowany i umieszczony w hangarach łuckiego lotniska oraz koszarach 24 Pułku Piechoty. Dowództwo i kadra szkoły zostały zakwaterowane we wspomnianych budynkach. Gorzej mieli uczniowie. W trakcie ewakuacji szkoły koleją,  nastąpił kolejny nalot lotnictwa niemieckiego. Dalszą drogę przez Puszczę Biłgorajską odbyto pieszo,  a następnie ponownie koleją  z tym, że skład pociągu został podzielony i skierowany w różnych kierunkach. Rocznik 1938 dotarł do Łucka,  gdzie ponownie miał miejsce zmasowany atak lotniczy. W celu zmniejszenia potencjalnych strat, plutony uczniów zostały rozproszone po okolicznych wsiach. Stąd starsze roczniki wymaszerowały ku rumuńskiej granicy. Pozosta­łe w Łucku najmłodsze roczniki 1938 i 1939[1] rozlokowane po wioskach, czekały na rozkaz ewakuacji. 15 września
 

[1] 1 września Komendant Szkoły wydał rozkaz o odesłaniu uczniów pierwszego rocznika do domów. Cześć chłopców, szczególnie tych daleko mieszkających pozostała w szkole.

załadowali się na ciężarówki. Po dwóch dniach jazdy-17 września pod Krzemieńcem - chłopcy dowiedzieli się o inwazji Sowietów. Zawrócili do Łucka.

W drodze po­wrotnej cześć z nich została zatrzymana i rozbrojona przez oddziały sowieckie. Niewielu uczniów z tej eskadry i z grupy nowoprzyjętych, uniknęło wywozu w głąb ZSRR. Wśród tych, którzy przekroczyli granicę rumuńską, był i nasz bohater. Miał dużo szczęścia i wraz z ocalałą częścią rocznika przedostał się w kierunku Śniatynia,  a następnie przekroczył granicę z Rumunią. 

Rumunia

     Być może to zasługa generała Janusza Głuchowskiego,  który wydał rozkaz o ewakuacji do Rumunii w pierwszej kolejności lotników. Tak więc nasz bohater przekroczył granicę rumuńską  jako jeden z tysięcy polskich pilotów[1]. Wraz z innymi uczniami  znalazł się w obozie internowania w miejscowości Stalinie Olt.

       Pierwszą wiadomość o losach Czesława przekazał rodzinie daleki krewny Jan Gaszewski. Najprawdopodobniej otrzymał on kartę pocztową z Rumunii.  Autor karty podpisujący się nazwiskiem Wirski  informował, że jest zdrowy. Mama i rodzeństwo rozpoznali charakter pisma Czesława.

     Gdzie obchodził swoje 18 urodziny - 1.02.1940 r. zapewne już nigdy się nie dowiemy. W karcie ewidencji pilota zapisano, że 14 marca 1940 roku zameldował się on w polskiej bazie w Lyon Bron, mieszczącej się we Francji. Zastał tam nienajlepsze nastroje wśród znajdujących się tam żołnierzy. Większość z nich była „przybita” klęską Polski,  ludzie byli zmęczeni drogą, którą musieli przejść, aby dotrzeć do Francji. Na miejscu zaś spotkali się z brakiem organizacji i opieszałością w organizacji polskich jednostek.

 

      23 kwietnia 1940 roku odbyła się przysięga żołnierzy w Bazie, którą złożyli przed ppłk. Berezowskim. W wyniku niekorzystnej sytuacji na froncie, 17czerwca 1940 r. Czesław Bartłomiejczyk otrzymał rozkaz ewakuacji z Bazy. Po raz drugi widział klęskę kraju, za który chciał walczyć. 24 czerwca zaokrętował się na statku "Andora Star" , którym 27czerwca 1940 r. dotarł do Liverpoolu.

 

 

[1] Wśród internowanych najliczniejszą grupę stanowili lotnicy w liczbie 9.276. Spośród wojsk lądowych znaczny odsetek stanowiły wojska łączności i niestety żandarmerii, która wówczas była szczególnie potrzebna na obszarach przyfrontowych. Ponadto ewakuowały się m.in. służby z DOK: Kraków, Przemyśl i Lwów, a przede wszystkim zaś Sztab Główny.."

 

W 316 Dywizjonie Myśliwskim  

      Władze brytyjskie przygotowały dla Polaków ośro­dek szkoleniowy na najstarszym lotnisku RAF w miej­scowości Eastchurch[1].  Lotnisko to od dawna nie było używane, ale znajdujące się na nim baraki mieszkalne,  ka­syno i żołnierskie kuchnie ciągle były w dobrym stanie i z powodzeniem mogły pomieścić 2300 polskich lotników.

 

     Przybywających Polaków poddawano dokładnym ba­daniom lekarskim, sporządzano szczegółową ewidencję, każdy z lotników otrzymywał swój numer indywidual­ny. Sformowano dywizjony i eskadry, wprowadzono dyscyplinę wojskową.

 

     Oficjalna data wstąpienia Czesława Bartłomiejczyka do Polskich Sił Powietrznych RAF, jaka została zapisana w karcie personalnej pilota to 5 sierpnia 1940 r. Otrzymał nr ewidencyjny P 783248.

     Niebawem rozpoczął naukę języka angielskiego i musztry wojskowej według re­gulaminów brytyjskich. Anglicy zwracali również uwagę na wycho­wanie fizyczne. Wszystkim zaproponowano wstąpienie do ochotniczej służby w RAFVR[2]. Szeregowcom wyda­no z magazynu wojskowego mundury lotnicze, dla ofi­cerów zamówiono mundury w londyńskich firmach krawieckich. Pilotom znajdującym się w obozach ograniczono swobodę poruszania się po kraju.

      Jak może oficer czy żołnierz poruszać się po Anglii, nie znając języka go­spodarzy i tutejszego żołnierskiego savoir-vivre? – tłumaczono.  Nau­czycie się języka, a po kilku tygodniach wszystko się ułoży. Na razie zrobimy z was wojsko, a następnie przystąpimy do specjalistycznych, fachowych zajęć przy sprzęcie lotniczym.

Czesław od 30 sierpnia 1940 r. rozpoczął naukę.

 

       W sierpniu 1941 r. skierowany został do szkoły pilotów w Newton. Loty odbywały się na samolocie Tiger Moth  Miles Magister oraz na Fairey Battle.

 

      27.11.1941 Rozkazem Insp. PSP otrzymał swój pierwszy awans na starszego szeregowca. Umiejętności pilotażu Czesława Bartłomiejczyka zostały ocenione jako dobre i został zaklasyfikowany do "grupy myśliwskiej". Dalsze loty odbywały się na samolotach Miles Master.

    3 maja 1942 r awansuje na stopień kaprala.

Kolejnym kursem był kurs pilotażu SFTS, po którego zakończeniu otrzymał nominację na stopień "brytyjskiego" sierżanta[3]. Komendant Polskiej Szkoły Pilotażu w Newton, rozkazem dziennym Szkoły nr 114 nadał z dniem 13.05.1942 r. Czesławowi Bartłomiejczykowi tytuł i znak pilota.

 

[1] Lotnisko znajdowało się na jednej z wysp przy ujściu Ta­mizy, 40 mil na wschód od Londynu

[2] RAFVR — Ochotnicza Rezerwa Królewskich   Sił   Powietrznych

[3] Porozumienie o stopniach woskowych pomiędzy Polską a Wielką Brytanią zamieściłem w rozdziale na końcu książki

Wszyscy oczekiwali przeniesienia do bojowych dywizjonów.  Wreszcie 22.05.1942 r. otrzymał rozkaz przeniesienia z Newton na zachodni brzeg do Bazy Blackpool. Tam właśnie 27 maja 1942 roku rozpoczął kurs końcowy nr 22 w Jednostce Wyszkolenia Bojowego nr 58 (OTU) w Grangemouth[1]. Po raz pierwszy zasiedli w nowoczesnych samolotach myśliwskich typu Spifire I.

      Wciągane podwozie w locie, klapy, zmienna prędkość śmigła czy duże prędkości często sprawiały młodym Polakom trudności. Najtrudniejsze dla początkujących pilotów było jednak wsuwanie i wysuwanie podwozia. Jeśli po starcie się go nie wciągnęło, to jeszcze mały kłopot. Najwyżej silnik się grzał i wytracał prędkość. Gorzej, jeśli pilot nie wysunął podwozia przy lądowaniu. Kraksa w takim wypadku była nieunikniona. Dlatego wprowadzono w samolotach specjalne urządzenia sygnalizacyjne. Zielone światełko oznaczało, że podwozie jest wysunięte i zablokowane. Czerwone sygnalizowało, że podwozie jest schowane. Dodatkowo przy zmniejszaniu prędkości, jeśli podwozie było schowane, włączała się syrena ostrzegawcza.  

     Tak nierozważnie zachował się i Czesław Bartłomiejczyk, kiedy to 6 czerwca 1942 roku wyleciał na lot szkoleniowy. Po wykonaniu zadania, wrócił nad lotnisko i po zakończeniu przepisowego kręgu zabrał się do lądowania. Nie wysunął jednak swojego podwozia. Nie zauważył  bowiem, wystrzeliwanych czerwonych rac ostrzegawczych. „Posadził” swojego spitfire’a „na brzuch”. Samolot był powgniatany, jemu jednak nic się nie stało.  

      Wreszcie po dwóch latach nauki 17.08.1942 r został skierowany do jednostki bojowej 316 Dywizjonu Myśliwskiego „Warszawa".

       Dywizjon czasu wojny był jednostką podzieloną na dwie eskadry nazywane „A” i „B”. Składał się z 18-21 samolotów, z czego z reguły startowało na dany lot bojowy 12 maszyn. Pilotów w dywizjonie było przeważnie 30. Personel techniczny natomiast, a więc mechanicy, zbrojmistrze, telefoniści liczył około 120 osób.

       316 Warszawski Dywizjon Myśliwski sformowa­ny został 22 lutego 1941 r. na lotnisku w Pembrey w hrabstwie Carmarthen (południowa Walia).

An­gielska nazwa brzmiała: 316 Polish Fighter Squadron.

Znakami rozpoznawczy­mi dywizjonu były namalowane na kadłubach samolo­tów litery SZ.

       Za odznakę dywizjonu przyjęto przedwojenną odznakę 113 eskadry myśliwskiej 1 pułku warszawskiego – znak sowy na tle trójkątnej tarczy. Święto dywizjonu przypadało 25 marca 1941r., na pamiątkę wykonanych pierwszych lotów bojowych.  Tak oto rozpoczął służbę bojową w składzie dywizjonów 10 Grupy Myśliwskiej: pełnił dyżurną służbę alarmową, startował na przechwycenia celów powietrznych, osłaniał konwoje morskie płynące po Kanale Bristolskim.  Dywizjon wśród kolegów zwany potocznie „Warszawiakami” lub też „Puchaczami”.


[1] Kserokopia dokumentu w zbiorach autora.